Tę galerie podzieliłem na trzy części, bo Gruzji po prostu nie dałoby się wrzucić do jednego worka.
Przejazd z jednego regionu do kolejnego, to jak przejazd do innego kraju.
W zasadzie nie zmienia się tylko jedno - świetne jedzenie zjesz w każdej losowo napotkanej knajpie.
Początkowo chciałem napisać, że nie zmienia się tylko mentalność i sposób jazdy gruzińskich kierowców, ale potem przypomniałem sobie co dzieje się na Gruzińskiej Drodze Wojennej i pisząc tak jednak trochę nagiąłbym rzeczywistość.
Kazbegi, Dolina Sno, Gruzińska Droga Wojenna
Jedne z najbardziej rozpoznawalnych miejsc Gruzji, jednocześnie najodleglejsze odwiedzone przez nas - pewnie gdybyśmy wiedzieli w jak tragicznym stanie technicznym jest wypożyczony samochód, to byśmy tam nie pojechali, a tak wygrała nieświadomość i ciekawość.
Na zdjęciach - mniej więcej w kolejności - Cminda Sameba, droga do granicy z Rosją, dolina Sno (w sklepach możecie spotkać wodę, która nazywa się Sno), dolina Juta - to właśnie tam po raz pierwszy zepsuł się nam samochód - i, o ile zastanawiacie się, czy Gruzini są pomocni - to są, nawet bardzo, no i robią to bezinteresownie.
Po drodze spotkaliśmy też Pana który strasznie narzekał na zachowanie i syf jaki pozostawiają kierowcy tirów z innych krajów, więc rozkładał kamienie w zatoczkach, żeby nie można było się tam zatrzymać. To w sumie była pierwsza osoba która z nieskrywanym entuzjazmem zareagowała na informację, że jesteśmy z Polski - po kilku dniach okazało się, że w Gruzji to raczej standardowe podejście.
No i tak, w całej Gruzji jest bardzo dużo zwierząt, ale najbardziej zaskakujące są krowy, które niejednokrotnie zajmują całe ulice, więc z jednej strony stoją nerwowo wciskający klaksony kierowcy w Kamazach, a z drugiej krowy które kompletnie nic sobie z tego nie robią.
Tblisi
Tblisi było niemałym zaskoczeniem, zakładaliśmy, że pochodzimy po nim ze dwa wieczory i z głowy, a tymczasem wsiąkliśmy - no dobra, trochę bardziej wsiąkłem ja niż Magda.
Miasto jest niesamowicie klimatyczne, a sami Gruzini bardzo otwarci na rozmowy - tylko tutaj musicie być świadomi, że bez rosyjskiego to raczej za wiele nie pogadacie. My odbyliśmy przemiłą pogawędkę z Panią która opowiedziała o swojej walce z miastem, by to pomogło uratować jej dom przed zawaleniem się na ulicę oraz o tym, jakie zmiany zaszły w Gruzji przez ostatnie 30-40 lat.
Odnośnie jeszcze nietypowych spotkań, podczas jednego ze śniadań w naszym hotelu spotkaliśmy panią z obsługi, która poznała, że jesteśmy z Polski - bo jej babcia, która przyjechała do Gruzji jako dziewczynka, ją tego języka po prostu nauczyła. Chociaż po chwili zastanowienia, wydaje mi się, że słowo przyjechała może być mocno nietrafione - wielu Polaków było przymusowo wywożonych do Gruzji.
W Tblisi najciekawsze jest to połączenie tradycyjnie odrestaurowanych kamieniczek z sąsiadującymi ruinami.
Odwiedziliśmy też nieodległe Sighnaghi, to też ciekawa sprawa, miasto zostało kompletnie odrestaurowane, ale tylko o tej widocznej strony, w sensie - pięknie ogarnięto fasady budynków, często zapominając o ich wnętrzach. Nawet jakaś afera związana z tym była w Gruzji kilka lat temu.
Jeszcze zanim samo Batumi, kilka zdjęć powyżej jest z losowo napotkanej knajpy na trasie Tblisi - Batumi. Jedzenie w Gruzji to prosty temat - możecie śmiało wchodzić do każdej knajpy. My dwu, albo nawet trzykrotnie wchodziliśmy do miejsc które z zewnątrz wyglądały na nieczynne, w środku nie było nikogo, a mimo wszystko serwowane jedzenie było rewelacyjne! No... Może poza espresso robionym z kawy rozpuszczalnej.
Ciężko tu o kawę czasem.
Batumi
To na początek, czasem słyszę jak ludzie mówią, że Batumi jest jak Dubaj.
Raczej nie.
To miasto jest w pewien sposób egzotycznym połączeniem nowoczesności, takiego niesmacznego przepychu, z biedą, i totalnym brakiem jakiegokolwiek uporządkowania.
Niemniej miejscowi zagadują równie chętnie i chętnie - zwłaszcza na targu, w ogóle targi wydają się świetnym miejscem i chyba na stałe wejdą na listę miejsc które będziemy odwiedzali podczas podróży. Rozmowy ze sprzedawcami, głównie starszymi paniami, to jak rozmowy z babcią która proponuje obiad, nie da się odmówić i koniec. Ale ceny są bardzo przystępne, można się targować. Tutaj znowu ciekawa sprawa - ja mam wrażenie, że to taka typowo wschodnia rzecz, gdy wejdziesz w rozmowę z jakimś starszym panem, to musisz być gotowy na tematy historyczne. Nie da się inaczej, po minucie rozmowy prawdopodobnie usłyszysz, że "Polacy są super, bo przecież walczyli z faszystami, a nie to co ci Włosi okropni".
a! i Gruzini bardzo chętnie słuchają utworu Batumi, także nie zdziwcie się słysząc polski tekst.
Zwłaszcza, że od miejscowych słyszeliśmy, że ten utwór na stałe leci przy którejś z miejskich fontann - ale tego nie sprawdziliśmy.
Herbata - Batumi, zwłaszcza naszym rodzicom często kojarzy się z herbatą. W internecie natomiast można przeczytać, że herbata z Batumi to mit, rośnie raczej w innych miejscach. Jak jest naprawdę? Zapytaliśmy oczywiście - więc napisze to, co powiedział nam jeden z Gruzinów. Kiedyś faktycznie Batumi produkowało ogromne ilości herbaty, ale czasy się zmieniły, jakość spadła, towar nie radził sobie na rynkach zagranicznych i stał się mniej popularny. Jak więc jest teraz? Herbata nadal rośnie wszędzie, tylko nie wszędzie jest zbierana. Na targu możecie kupić prawdziwą batumską herbatę - kupiliśmy, sprawdziliśmy - hmm... Nie była zbyt dobra.
Kilka powyższych zdjęć jest z Kutaisi, ale byliśmy tam tylko jeden dzień, więc ciężko mi powiedzieć coś więcej.